Nim sięgniesz do herbarza - czyli sklep z herbami
: ndz sie 24, 2008 3:50 am
Do napisania tego krótkiego listu, skłoniło mnie doświadczenie uczestnictwa w kilku forach genealogicznych, jak też obserwacja różnych portali, gdzie aż roi się od „rodów”, „klanów” i herbów. Również przegląd stron rodzinnych tworzonych przez amatorów genealogii dał mi podobny bodziec.
Samo dążenie do odkrycia przeszłości swojej rodziny, kultywowania tradycji, pielęgnowania legend godne jest najwyższego uznania. Jednak naczelną zasadą tych działań powinna być dbałość o zachowanie poprawności historycznej i zgodność z faktami.
Niestety nie zawsze takie założenia przyświecają genealogom, czy też innym, którzy z dużą swobodą szermują hasłami „rodów” i ozdabiają swoje strony bardziej lub mniej udanymi rysunkami herbów.
„Jest moje nazwisko w herbarzu, albo jeszcze lepiej na stronie internetowej? Jest.
To znaczy, że jestem szlachcicem i mogę to obwieścić światu”
Jakże często spotyka się tego typu myślenie i wnioskowanie. Może być ono wzmocnione dodatkowo poprzez tradycję rodzinną. Któż nie słyszał o przegranych w karty majątkach, odebranych przez znienawidzonego zaborcę folwarkach, utraconych tytułach szlacheckich?
Równie często można spotkać innego rodzaju rozpowszechnione legendy o zmianie nazwiska po powstaniu czy mezaliansach.
Gdyby zebrać te wszystkie majątki, to obszar I Rzeczypospolitej byłby dwukrotnie większy, a liczba szlachty równa by była całej ludności.
Oczywiście nie wszystkie opowieści są legendami wymyślonymi w czasach, gdy na świecie nie znano jeszcze telewizora i czymś trzeba było wypełnić długie wieczory. Wiele z nich, to echa prawdziwych wydarzeń. Problem polega na tym, aby nim umieścimy herb na naszej stronie, spróbować podejść krytycznie do przekazu.
I tu niestety nie wystarczy spojrzeć do herbarza i stwierdzić, że nazwisko występuje. Ba, nawet w tej samej miejscowości. Trzeba przeprowadzić żmudne badania genealogiczne, a następnie, gdy uzyskamy pewność, że mamy do czynienia ze szlachtą, ustalić właściwy herb i relacje do osób wymienionych w herbarzach.
Posiadanie nawet najbardziej „szlachetnego” nazwiska, jeśli nie mamy w ręku twardych dowodów, nie daje gwarancji, że jesteśmy spokrewnieni z postaciami historycznymi. Jakże często spotkać można opinię współcześnie żyjących Sobieskich, że są kuzynami króla Jana, podczas gdy linia królewska nazwiska, dawno wymarła.
Potoccy, Tyszkiewicze, Radziwiły i wiele innych nazwisk, spotkać można również wśród chłopów, którzy nigdy w historii nie mieli żadnego szlacheckiego przodka. Co dopiero mówić o Kowalskich czy Kamińskich?
Pamiętajmy także, że brak nazwiska w herbarzu, absolutnie nie świadczy o tym, że nie mogło być szlachciców o tym nazwisku. Do dzisiaj odkrywamy w dokumentach archiwalnych potwierdzenia szlachectwa nieznanych dotąd nazwisk, ale jest to niezwykle sporadyczne.
Najczęściej dotyczy to badań prowadzonych na Mazowszu, gdzie ilość drobnej szlachty była o wiele większa niźli na innych terenach Polski.
Kiedyś pisałem również o samej problematyce nazwisk. Proces ich powstawania, płynność, oboczności, to wszystko może powodować, że nasze dzisiejsze nazwisko będzie się znacznie różnić od tego, jakie nosił nasz przodek 300 lat temu, o ile w ogóle nosił już nazwisko.
Często bowiem się zdarza, że od osób występujących w źródłach XIV i XV wiecznych - noszących nazwisko czy posiadających nazwę osobową, niekoniecznie dziedziczną, ale podobną do naszego nazwiska - nie przetrwali potomkowie do dzisiaj. Tak więc nazwisko mogło powstawać wielokrotnie „na surowym korzeniu”.
Etap herbarza jest natomiast właściwy, gdy mamy już wiedzę o swoich przodkach, których możemy zidentyfikować w herbarzu. Czyli gdy możemy powiązać naszą własną genealogię z osobami występującymi w opracowaniach. Tu jednak trzeba pamiętać o konieczności weryfikowania zapisów. Aż nadto często bywa, że herbarze roją się od błędów i przekłamań.
Jeden z przykładów przytoczyliśmy z Adamem Pszczółkowskim w wątku dotyczącym „Szlacheckiej rodziny Bobrów”.
W jeszcze innej sytuacji znajdują się osoby, które posiadają patenty Heroldii KP lub potwierdzenia od innych zaborców. To niestety jest również mało wiarygodne źródło.
Aby się nie wdawać w zbędne opisy, zainteresowanych odsyłam do książki Szymona Konarskiego „O heraldyce i heraldycznym snobizmie” lub do Rafała Prinke „Poradnik genealoga amatora”. Pisze dość obszernie o tym Adam Pszczółkowski w swojej książce „Szlachta przasnyska w połowie XIX wieku”.
Po prostu każdy taki patent trzeba zweryfikować z metrykami lub innymi źródłami w odpowiednim archiwum. Pomyłki i fałszerstwa dotyczą bowiem nie tylko przynależności do herbu, ale i do rodzin.
Wracając na chwilę do doświadczeń z różnych forów genealogicznych, począwszy od Polgenu, poprzez Genpol, Genealogów, a na tutejszym forum skończywszy, można odnieść wrażenie, że niektórzy wpadają tu jak do sklepu z herbami.
Zadają pytanie o herb, czy ich nazwisko jest w wykazie, spisie, herbarzu? Po czym, gdy dostają odpowiedź negatywną, zadają to samo pytanie na innym forum.
Czasami po uzyskaniu wyjaśnienia, że dana rodzina nie ma nic wspólnego z rodziną szlachecką, nawet nie odpowiadają, jakby czuli się obrażeni. Co smutniejsze, dotyczy to nieraz, wcale nie tak młodych genealogów.
O stronach rodzinnych można by napisać osobny artykuł. Schemat jest dość prosty.
Ktoś noszący nazwisko X ozdabia swoją stronę herbem, którym rodzina szlachecka nosząca takie samo nazwisko się pieczętuje. Skąd wie? No przecież z herbarza, który jest i owszem cytowany. To nic, że jego rodzina pochodzi z Radomia, a herbowi siedzieli w Łęczycy. Nic nie przeszkadza, że w jego wywodzie, zwanym często „drzewem” najstarszy przodek – chłop jak się patrzy – urodził się w 1808 roku, a rodzina herbowa wywiodła się ze szlachectwa w 1840 roku i nic nie wspomniała o jego przodku. Herb pyszni się na głównej stronie.
Dla uzyskania lepszego efektu podaje się także wszystkie znane z historii postacie, jakie można znaleźć w Internecie, które nosiły takie samo nazwisko. Ładniej wygląda i miło się ogrzać w blasku cudzej chwały. To nic, że prócz nazwiska nie mamy z nimi nic wspólnego, ale to prawie rodzina.
Oczywiście nie piszę, aby zrezygnować z tego typu prezentacji. Wręcz przeciwnie. Są one cennym uzupełnieniem, pokazującym, że są inne rodziny noszące takie samo nazwisko, a wśród nich byli znani ludzie, że były rodziny szlacheckie, mające różne herby, ale jest drobna różnica. Jaka?
Sprawdźcie sami na 10 losowo wybranych stronach rodzinnych. Wszystko o czym piszę ma tam wymiar, jakby należało do rodziny będącej bohaterami strony. To zabieg „reklamowy” mający polepszyć wizerunek własnej rodziny i uszlachetnić ją. W delikatny sposób, poprzez niedomówienia zasugerować, że wszystkie te informacje dotyczą właśnie jej.
W większości przypadków nie znalazłem pewnego połączenia prezentowanej rodziny z herbem i jego właścicielami na których się autorzy tych stron powołują.
Nim więc sięgniesz do herbarza, aby się dowartościować, poświęć trochę czasu na solidne badania genealogiczne, które ci odpowiedzą, czy warto?
Samo dążenie do odkrycia przeszłości swojej rodziny, kultywowania tradycji, pielęgnowania legend godne jest najwyższego uznania. Jednak naczelną zasadą tych działań powinna być dbałość o zachowanie poprawności historycznej i zgodność z faktami.
Niestety nie zawsze takie założenia przyświecają genealogom, czy też innym, którzy z dużą swobodą szermują hasłami „rodów” i ozdabiają swoje strony bardziej lub mniej udanymi rysunkami herbów.
„Jest moje nazwisko w herbarzu, albo jeszcze lepiej na stronie internetowej? Jest.
To znaczy, że jestem szlachcicem i mogę to obwieścić światu”
Jakże często spotyka się tego typu myślenie i wnioskowanie. Może być ono wzmocnione dodatkowo poprzez tradycję rodzinną. Któż nie słyszał o przegranych w karty majątkach, odebranych przez znienawidzonego zaborcę folwarkach, utraconych tytułach szlacheckich?
Równie często można spotkać innego rodzaju rozpowszechnione legendy o zmianie nazwiska po powstaniu czy mezaliansach.
Gdyby zebrać te wszystkie majątki, to obszar I Rzeczypospolitej byłby dwukrotnie większy, a liczba szlachty równa by była całej ludności.
Oczywiście nie wszystkie opowieści są legendami wymyślonymi w czasach, gdy na świecie nie znano jeszcze telewizora i czymś trzeba było wypełnić długie wieczory. Wiele z nich, to echa prawdziwych wydarzeń. Problem polega na tym, aby nim umieścimy herb na naszej stronie, spróbować podejść krytycznie do przekazu.
I tu niestety nie wystarczy spojrzeć do herbarza i stwierdzić, że nazwisko występuje. Ba, nawet w tej samej miejscowości. Trzeba przeprowadzić żmudne badania genealogiczne, a następnie, gdy uzyskamy pewność, że mamy do czynienia ze szlachtą, ustalić właściwy herb i relacje do osób wymienionych w herbarzach.
Posiadanie nawet najbardziej „szlachetnego” nazwiska, jeśli nie mamy w ręku twardych dowodów, nie daje gwarancji, że jesteśmy spokrewnieni z postaciami historycznymi. Jakże często spotkać można opinię współcześnie żyjących Sobieskich, że są kuzynami króla Jana, podczas gdy linia królewska nazwiska, dawno wymarła.
Potoccy, Tyszkiewicze, Radziwiły i wiele innych nazwisk, spotkać można również wśród chłopów, którzy nigdy w historii nie mieli żadnego szlacheckiego przodka. Co dopiero mówić o Kowalskich czy Kamińskich?
Pamiętajmy także, że brak nazwiska w herbarzu, absolutnie nie świadczy o tym, że nie mogło być szlachciców o tym nazwisku. Do dzisiaj odkrywamy w dokumentach archiwalnych potwierdzenia szlachectwa nieznanych dotąd nazwisk, ale jest to niezwykle sporadyczne.
Najczęściej dotyczy to badań prowadzonych na Mazowszu, gdzie ilość drobnej szlachty była o wiele większa niźli na innych terenach Polski.
Kiedyś pisałem również o samej problematyce nazwisk. Proces ich powstawania, płynność, oboczności, to wszystko może powodować, że nasze dzisiejsze nazwisko będzie się znacznie różnić od tego, jakie nosił nasz przodek 300 lat temu, o ile w ogóle nosił już nazwisko.
Często bowiem się zdarza, że od osób występujących w źródłach XIV i XV wiecznych - noszących nazwisko czy posiadających nazwę osobową, niekoniecznie dziedziczną, ale podobną do naszego nazwiska - nie przetrwali potomkowie do dzisiaj. Tak więc nazwisko mogło powstawać wielokrotnie „na surowym korzeniu”.
Etap herbarza jest natomiast właściwy, gdy mamy już wiedzę o swoich przodkach, których możemy zidentyfikować w herbarzu. Czyli gdy możemy powiązać naszą własną genealogię z osobami występującymi w opracowaniach. Tu jednak trzeba pamiętać o konieczności weryfikowania zapisów. Aż nadto często bywa, że herbarze roją się od błędów i przekłamań.
Jeden z przykładów przytoczyliśmy z Adamem Pszczółkowskim w wątku dotyczącym „Szlacheckiej rodziny Bobrów”.
W jeszcze innej sytuacji znajdują się osoby, które posiadają patenty Heroldii KP lub potwierdzenia od innych zaborców. To niestety jest również mało wiarygodne źródło.
Aby się nie wdawać w zbędne opisy, zainteresowanych odsyłam do książki Szymona Konarskiego „O heraldyce i heraldycznym snobizmie” lub do Rafała Prinke „Poradnik genealoga amatora”. Pisze dość obszernie o tym Adam Pszczółkowski w swojej książce „Szlachta przasnyska w połowie XIX wieku”.
Po prostu każdy taki patent trzeba zweryfikować z metrykami lub innymi źródłami w odpowiednim archiwum. Pomyłki i fałszerstwa dotyczą bowiem nie tylko przynależności do herbu, ale i do rodzin.
Wracając na chwilę do doświadczeń z różnych forów genealogicznych, począwszy od Polgenu, poprzez Genpol, Genealogów, a na tutejszym forum skończywszy, można odnieść wrażenie, że niektórzy wpadają tu jak do sklepu z herbami.
Zadają pytanie o herb, czy ich nazwisko jest w wykazie, spisie, herbarzu? Po czym, gdy dostają odpowiedź negatywną, zadają to samo pytanie na innym forum.
Czasami po uzyskaniu wyjaśnienia, że dana rodzina nie ma nic wspólnego z rodziną szlachecką, nawet nie odpowiadają, jakby czuli się obrażeni. Co smutniejsze, dotyczy to nieraz, wcale nie tak młodych genealogów.
O stronach rodzinnych można by napisać osobny artykuł. Schemat jest dość prosty.
Ktoś noszący nazwisko X ozdabia swoją stronę herbem, którym rodzina szlachecka nosząca takie samo nazwisko się pieczętuje. Skąd wie? No przecież z herbarza, który jest i owszem cytowany. To nic, że jego rodzina pochodzi z Radomia, a herbowi siedzieli w Łęczycy. Nic nie przeszkadza, że w jego wywodzie, zwanym często „drzewem” najstarszy przodek – chłop jak się patrzy – urodził się w 1808 roku, a rodzina herbowa wywiodła się ze szlachectwa w 1840 roku i nic nie wspomniała o jego przodku. Herb pyszni się na głównej stronie.
Dla uzyskania lepszego efektu podaje się także wszystkie znane z historii postacie, jakie można znaleźć w Internecie, które nosiły takie samo nazwisko. Ładniej wygląda i miło się ogrzać w blasku cudzej chwały. To nic, że prócz nazwiska nie mamy z nimi nic wspólnego, ale to prawie rodzina.
Oczywiście nie piszę, aby zrezygnować z tego typu prezentacji. Wręcz przeciwnie. Są one cennym uzupełnieniem, pokazującym, że są inne rodziny noszące takie samo nazwisko, a wśród nich byli znani ludzie, że były rodziny szlacheckie, mające różne herby, ale jest drobna różnica. Jaka?
Sprawdźcie sami na 10 losowo wybranych stronach rodzinnych. Wszystko o czym piszę ma tam wymiar, jakby należało do rodziny będącej bohaterami strony. To zabieg „reklamowy” mający polepszyć wizerunek własnej rodziny i uszlachetnić ją. W delikatny sposób, poprzez niedomówienia zasugerować, że wszystkie te informacje dotyczą właśnie jej.
W większości przypadków nie znalazłem pewnego połączenia prezentowanej rodziny z herbem i jego właścicielami na których się autorzy tych stron powołują.
Nim więc sięgniesz do herbarza, aby się dowartościować, poświęć trochę czasu na solidne badania genealogiczne, które ci odpowiedzą, czy warto?